Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

od krawca przyjmuje nową suknię... cha, cha, cha! A jeżeli tamta tak mocno w pierś wrosła, że nic, nic już wyrwać jej nie zdoła? Albo jeżeli małość i kruchość tamtej zabiła wiarę w wielkość i trwałość jakiejkolwiek innej?
Zerwała się z szezlonga, obu dłońmi pochwyciła się za głowę i parę razy piękny salonik przebiegła. Puszysty kobierzec tłumił szelest jej kroków; w zamian serce biło i pierś oddychała głośno.
— Co mi pozostało? czego spodziewać się jeszcze mogę? Co uczynię ze swojem sercem, z czasem, ze wszystkiemi temi dniami, miesiącami, latami?... Dni, miesiące, lata stanęły przed oczami jej wyobraźni w postaci długiej galeryi, zdobnej w złocenia i rzeźby, ale tak pustej i tak zimnej, że aż dreszcz nią wstrząsnął...
Gdy odjęła ręce od głowy i twarzy, znalazła się przy stole, na którym, pod światłem lampy, leżała rozwarta książka. Czytała ją przed godziną, a na stół rzuciła wtedy, gdy on wszedł do jej pokoju i z nieznośnym dla niej uśmiechem człowieka, który w braku cieplejszych uczuć zmusza się do obowiązkowej uprzejmości, na cały wieczór ją pożegnał. Teraz przypadkiem wzrok jej padł na trzy czarne wiersze: