Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

skończenie długi wieczór zimowy? Wiedziała z doświadczenia, że nieustannie pogłębiać one będą jej ciemne myśli, drażnić rany — i gdy wybije godzina spoczynku, położą się obok niej na noc bezsenną i okropną. Gdyby jakiekolwiek wrażenie z zewnątrz, jakakolwiek twarz choć trochę miła, rozmowa choć trochę zajmująca, przerwały jej sam na sam z przeszłością i przyszłością, z których pierwsza budziła w niej żałość, druga nudę i trwogę! Czy wezwać kogo?... Na jej wezwanie przybiegłoby śpiesznie mnóstwo ludzi: nie byłaż bogatą? Zaśmiała się... Może która z przyjaciółek?... Zaśmiała się znowu.
Był przecież niedaleko człowiek, w którego szczere i gorące uczucie wierzyła. Myślała, że najpewniej było ono, tak jak wszystkie inne, złożone z jednej cząstki miłości dla niej a dziewięćdziesięciu dziewięciu samolubstwa, z jednej cząstki szlachetnych uniesień, a dziewięćdziesięciu dziewięciu grubych pożądań. Ten człowiek, jak zresztą wszyscy inni — nie przestał jeszcze jej kochać, dla tego, że jeszcze jej nie posiadł; czasem troszczył się o jej szczęście, zawsze pragnął swojego, niekiedy myślał o jej duszy, zawsze o jej ciele.
W tym pozornie drogocennym klejnocie, za jaki poczytywaną jest miłość, ona dojrzała silną domieszkę podłego kruszcu; na dnie