Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

ciężkiej portyery stanął lokaj i wymówił nazwisko...
Ach! znowu zawód i jakiż śmieszny!
Zamiast oczekiwanego, zamiast tego młodego, zajmującego człowieka, dla którego serce jej uderzyło — ten stary nudziarz!...
Gniew strzelił jej z oczu i niesmak wykrzywił usta. Już, już miała rzucić krótki wyraz: — Nie przyjmuję! — gdy uczuła skrupuł i zawahała się. Ten zidyociały starzec był niegdyś przyjacielem, bardzo kochanym przyjacielem jej ojca; znała go od dzieciństwa; przychodząc do niej, przebył kilka długich ulic, w taki zimny, wietrzny wieczór... Nie miała z nim nic wspólnego; nudziła ją dziwaczna rozmowa, którą z nim prowadzić musiała, nie rozumiała nawet, po co przychodził niekiedy i jaka stąd dla niego wyniknąć mogła przyjemność lub korzyść: niemniej, niepodobna było odmówić mu, ilekroć przyszedł, kilku godzin na jednym z foteli jej spędzonych, niepodobna szczególnie dziś, w taki wieczór od progu odprawiać! Wolałaby już być samą, niż mieć przed sobą tę smutną ruinę człowieka, — ale dla starości i dawnych stosunków z jej ojcem musiała niejakie względy zachować.
Niech tam zresztą! Jedna gorzka kropla mniej lub więcej w tym kielichu, z którego