Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

Wcale zresztą nie widziła przyczyny, dla którejby miała ten przymus sobie zadawać. Alboż on mógł uczuwać i rozpoznawać różnice i odcienie w obchodzeniu się z nim ludzi? Wszystko mu było jedno: byle przyjść i posiedzieć tu trochę — niewiedzieć czego! Tego mu też nie wzbraniała. Niecierpliwiła ją powolność, z jaką przybliżał się do wskazanego miejsca; ale, oprócz zaciśnięcia ust, nie okazywała niczem tego zniecierpliwienia: ze skrzyżowanemi u piersi ramionami czekała i myślała.
Myślała, że stosunki i słowa ludzkie są zawsze tylko formą, kłamstwem wypełnioną. Bo jakimże starzec ten był dla niej dziaduniem i dlaczego wzajemnie nazywał ją zdrobniałem imieniem? Krwią zawsze byli dla siebie obcy, a pewne cieplejsze uczucia łączyły ich już bardzo dawno temu, kiedy ona jeszcze była malutką dziewczynką, a on prawie nierozłącznym jej ojca towarzyszem. Wtedyto nadała mu tytuł »dziadunia«, a on ją »Sewerką« nazywał, i wtedy też te poufałe nazwy wyrażały prawdę. Potem przez wiele lat mieszkała daleko stąd i nie widywała go wcale, a kiedy znowu tu przybyła i widywać go zaczęła, on zobojętniał do wszystkiego na świecie, ona dla niego, i tylko te dawne