Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

połową ciała naprzód pochylony, silił się dosięgnąć ręką leżącego na ziemi przedmiotu, ale przeszkadzały mu sztywność członków i poręcz fotelu; więc tylko srebrem połyskujące włosy i plamy, okrywające plecy surduta, na światło lampy wystawiał, szamotał się, sapał, stękał i wciąż, po niejednokrotnem niepowodzeniu, laski swojej ręką dosięgnąć próbował. Było to żywe ucieleśnienie śmiesznej niezgrabności, połączonej z dziecinnym zaciętym uporem.
Ona patrzała na to z uśmiechem, w którym jednak było daleko więcej niechęci i wzgardy, niż rozweselenia.
Nagle — niewiedzieć, jak i dlaczego, uczuła wcale co innego, niż niechęć i wzgardę. Było to podobne do nagłego ukłócia w serce, a potem do ożywiającego się w jej wnętrzu, pośród innych, miękkiego jakiegoś głosu. Nie zastanawiała się zresztą nad tem, co uczuła, ale prędko wstała, kilka kroków postąpiła i, laskę z ziemi podniósłszy, gościowi ją podała.
Nigdy jeszcze nie widziała takiego zdziwienia, jak to, które wtedy napełniło jego oczy. Drobna przysługa, od niej otrzymana, tak niezmiernie go zadziwiła, że przez chwilę, końcami palców tylko dotykając podawanej laski, w nawpół zgiętej jeszcze postawie, patrzał na nią i przemówić usiłował, ale nie