wała go i co o nim słyszała w dzieciństwie. Był wysoki i silny, — odgadywała przybycie jego po prędkich i równych krokach na schodach. Stanęły jej przed oczami drzwi, które tyle razy z wesołym stukiem otwierały się przed jej ojcem i przed nim. Wchodzili, kończąc rozpoczętą gdzieindziej rozmowę, — mówili o rzeczach, których nie rozumiała, lecz o których wiedziała, że były ważne i mądre.
Wtedy głos jego był śmiały i dźwięczny, wymowa płynną i obfitą; nazywano go człowiekiem uczonym i wesołym, tak, jak jej ojca — bogatym i skromnym, połączenie pierwszych i drugich przymiotów za niezwykłe zjawisko poczytując.
Było to przed... przed ilu laty?... Przed dwudziestu niespełna — tylko. Tak, drobne posunięcie się wskazówki na zegarze ludzkości; a także uderzenie maczugi dla człowieka. Tamten — garść prochu, ten — niekształtne widmo samego siebie.
Ogarnął ją dziwny smutek, z nią samą związku nie mający — i który owszem głęboką falą okrył jej własne smutki, tak, że o nich w tej chwili nie pamiętała. Zasmuciła się nad szybkiem gaśnięciem ludzi. Szybkiem będąc zawsze, bywa ono też niekiedy przedwczesnem. Tamten zgasł przedwcześnie, więc i ten także nie powinienby jeszcze... tak, naj-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/218
Ta strona została skorygowana.