Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

pewniej, nie powinienby jeszcze być tak zgrzybiałym. Mogła z zupełną prawie dokładnością wiek jego określić, ale dotąd nigdy jej to na myśl nie przychodziło.
Teraz myślała, że jakkolwiek w lata był posuniętym, znała ludzi daleko starszych, którzy jednak krzepko i raźnie żyli i używali życia. Dlaczegóż więc ten nie dotrwał do możliwego kresu? Jaką była ta maczuga, która zabiła go za życia, i wcześniej, niż nakazywała konieczność natury, uczyniła z człowieka niezgrabne, zagasłe widmo człowiecze?...
Po raz pierwszy, odkąd na nowo widywać go zaczęła, z zajęciem podniosła na niego oczy, a kiedy wpatrywała się w pochyloną głowę, w gładkie, siwe brwi nad żółtemi powiekami w ciężkie kształty i wyschłą błyszczącą skórę rąk, to miękkie uczucie, które przed chwilą ozwało się było w jej wnętrzu, nabierało mocy. Pod jego-to wpływem zapewne głos jej brzmiał łagodnie, gdy zapytała:
— Czy dziadunio ojca mojego pamięta?
Można było przypuszczać, że zapytanie to obudziło go z drzemki, albo i ze snu, tak prędko głowę i powieki podniósł.
— Co?... co?... — zapytał głosem człowieka zbudzonego ze snu, a gdy po raz drugi słowa swe powtórzyła, uśmiechnął się tak, że