Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

gdyby nie przekonanie, iż był bezmyślnym, w linii warg jego wyczytałaby łagodną i smutną ironię.
— Czy pamiętam?... Dla czegóż miałbym nie pamiętać?... Jesteś bardzo do swego ojca podobną: masz jego czoło, oczy, nawet niektóre ruchy. Masz także jego imię.
Pierwszy-to raz, odkąd widywać go zaczęła, wymówił w jej obecności tyle słów na raz. Na myśl jej przyszło: czy wypadkiem to wielkie podobieństwo, o którem mówił, nie było przyczyną, która go do niej przyprowadzała? Był serdecznym przyjacielem jej ojca, czyżby to, co nazywa się sercem, przetrwało w nim to, co właściwie jest życiem?... Ukazanie się tego światełka w tej ruinie zajmować ją zaczęło. Miała znowu coś powiedzieć, gdy tym razem on odezwał się pierwszy:
— Chciałbym też bardzo zobaczyć portret twego ojca. Zapewne masz niejeden. Mogłem go był mieć także, ale myślałem zawsze: później! później! będzie czas! Aż czas i — on, przeminęli...
Ona wstała, prędko przeszedłszy salon, ze ściany zdjęła miniaturę w złoconych ramach i, na stole przed gościem ją położywszy, ku miejscu swemu odeszła.
— Ten portret nieduży jest, ale ze wszyst-