która zrazu na to spotkanie dwóch przyjaciół, w postaciach zmienionych i tak smutnych, z zajęciem spoglądała, ogarnął żal i gniew. O, przerażająca zwodniczości świateł gdziekolwiek błyskających! Takie spotkanie dwu tych oblicz wydało się jej bluźnierstwem przeciw ich przeszłości, gorzkiem szyderstwem dla tego z pomiędzy nich, które zmieniło się w garść prochu, nie mając czasu zmienić się w widmo.
Nagle szybko pochyliła się naprzód i szeroko otworzyła niedowierzające oczy. Może wydało się jej tylko, że z pod przymkniętych, pomarszczonych powiek, wypłynęła duża kropla i na portret upadła? Wcale nie; bo widzi ją i teraz, w postaci wilgotnej plamki na malowanem obliczu. Siwa głowa zatrzęsła się też po razy kilka nad malowaną, a z tententem zegara, szemrzącym w wielkiej ciszy salonu, złączył się szmer słów także cichych.
— Jakże prędko w przestrzeni przemijają ludzie, a w czasie wspomnienia o nich!
Teraz ona wstała, prędko stół dokoła obeszła i obok niego usiadła; opierając twarz na dłoni i ku niemu ją pochylając, zapytała:
— Długo znaliście się ze sobą?
On miniaturę na stole położył, obie ręce znowu na lasce oparł i nie na nią, ale w głąb
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/222
Ta strona została skorygowana.