Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

— Owszem, ona także obca i daleka... Przychodzę do niej, bo... bo... mniejsza o to! Ale kiedy przychodzę, widzę i słyszę, że myśli ona sobie: czego ten stary nudziarz chce ode mnie?...
Uczuła na policzkach płomień rumieńca. Dłonią swą okryła jedną z opartych na lasce rąk jego.
Ręka ta była zimną.
— Zimno ci, dziaduniu?...
Zerwała się, poskoczyła szybko i uderzyła w dzwonek.
— Herbaty! — zawołała do lokaja, który ukazał się we drzwiach, a gdy odchodzić miał, zatrzymała go skinieniem ręki i znowu pochyliła się nad gościem.
— Może wina?
Był bardzo zdziwiony. Usta miał wpół otwarte i osłupiałe oczy. Po chwili dopiero odpowiedział:
— Owszem, owszem. Wino dobrze działa na żołądek, który trochę mi jeszcze dokucza... dokucza...
Zmieszał się, prawie strwożył.
— Tylko może ambaras... przepraszam... przepraszam...
Ostatnich słów nie słyszała, bo jeszcze lokajowi wydawała rozkazy. Wzmianka o żołądku tym razem już nie sprawiła jej przy-