ktoby mnie ten zegar zabierał... bo on jest mój...
Mówił z żywością ogromną, z zapałem i razem ze śmiechem filuternym, lecz nagle umilkł i uważnie wpatrzył się w gościa, który przecież, na niego uwagi nie zwracając, z głową podniesioną, z ustami trochę otwartemi, przypatrywał się zegarowi i zawołał:
— Daj-no stołek i lampę, bo nie mogę dojrzeć pejzażu na cyferblacie. Widzę, że jest, ale nie mogę dojrzeć jaki...
Przy ostatnich wyrazach wstąpił na stołek, podsunięty mu przez żyda, a uczynił to tak sprężyście, jak gdyby nigdy dotąd nie powłóczył nogami.
— Dawaj lampę! — zawołał.
— Zaraz, zaraz, jasny panie!
I, słowa te mówiąc, stary żyd z lampą w ręku znalazł się obok gościa na drugim przysuniętym stołku.
— Genewa! — zawołał stary pan — tak, tak! fabryka szwajcarska, nie wiesz jaka?
— Dlaczego nie mam wiedzieć? czy ja mogę czego o nim nie wiedzieć?
Z tryumfem wymienił nazwę fabryki, już oddawna nieistniejącej.
— To była taka fabryka, jakiej już na świecie niema!
— To prawda, ach, jaka to prawda, że
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/251
Ta strona została skorygowana.