Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/014

Ta strona została skorygowana.

stacie smukłe, ciche, ze złotemi krzyżami na piersiach, z twarzami aż po zamknięte usta zasłoniętemi przez rąbki welonów, bez najlżejszego szelestu sunęły wzdłuż dwu szeregów ławek i z pęków świec na ramieniu niesionych, a woskową żółtością wśród czerni habitów. płonących, jednę po drugiej zapalały i podawały wyciągającym się ku nim z nad ciemnej poręczy rękom. Teraz dwa rzędy płomyków, wydłużające się coraz, podobnemi stawały się do strumieni świateł, niecierpliwie dążących ku temu ich morzu, w którem nurzał się ołtarz. Lecz nagle, pochód jednego z nich ustaje, jedna z par rąk na poręczy ławek opartych nie rozplata się i po świecę jej podawaną nie sięga. Podająca czeka chwilę i cicho z pod rąbka welonu szepce:
— Siostro Mechtyldo!
— Będę cię wyznawał wszystkiem sercem mojem!.. — po chwilowej ciszy wybuchają z dwu stron kraty, dwa potężne chóry i organy z wysokości rzucają pełne, długie akordy.
Siostra Mechtylda nie śpiewa, głowę nizko ma pochyloną i silnie splecione ręce, a blade jej usta powoli poruszają się w szepcie.
— Panie, dlaczegoś mnie opuścił? Chryste, czy łask twoich godną być przestałam?