Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/019

Ta strona została skorygowana.

Chóry z obu stron kraty po chwilowem milczeniu budzą się i wybuchają śpiewem:
— Chwalcie, dzieci, Pana, chwalcie imię pańskie...
Siostra Mechtylda śpiewa także, a gdy z piersi jej wychodzą uroczyste tony psalmu, ucho słyszy znowu ciche, nizkie, wielkim odmętem dźwięków, jakby do samej ziemi przytłoczone łkanie.
— Ktoś płacze!
Nieszpory zbliżają się ku końcowi; tłum nuży się i coraz bliżej przylega do dolnej części kraty, przez którą, od chwili do chwili, gorący jego oddech, nakształt powiewu upalnego wiatru, wnika do klasztornego chóru, wzmagając i rozgrzewając w powietrzu napełniające je wonie jałowcu, miodu i wosku. Krata u samego tylko dołu wydaje się czarną, powyżej bowiem stoi cała w złotym blasku, którym ją oblewa zwisający pośrodku prezbiteryum na srebrnych łańcuchach świecznik, olbrzymim snopem płomieni będący. W dole, za czarnym szlakiem żelaznych wiązań, z pełną dokładnością zarysów uwypuklają się niektóre postacie z tłumu. Jakieś kapelusze kobiece, błękitne i białe, nakształt wiosennych motyli, nad ciemną masą kołyszą się w świetle. Jakiś starzec przykląkł u załomu ściany i w żarliwem nabożeństwie rzuca głową,