jakby ołtarzowi, ku któremu ją podnosi, opowiadał jakąś długą, żałosną historyę; bliżej jeszcze, kilka par rąk dziecinnych z całej siły czepia się żelaznych prętów i dwie małe, rumiane twarze ciekawe spojrzenia w głąb klasztornego chóru zapuszczają; a dalej, wyosobnione nieco chwieją się nad białemi komżami aksamitne birety, zbliżając się, to oddalając po stopniach ołtarza do tego jego środkowego punktu, kędy, pośród smukłych i złotem opływających kolumn, nizko u stóp wielkiego krzyża, a wysoko po nad wszystkiem, wzbija się tęczowy ostrosłup infuły.
— Jam sol recedil igneus... — z pod infuły wypływa drżący głos starca.
— Odchodzi słońce ogniste, o Trójco błogosławiona... — słowa hymnu powtarza siostra Mechtylda, a ucho jej, u spodu modlitewnego szmeru, który napełnia chór, chwyta mały, cichy, od ziemi ku niej podnoszący się szmer czyjegoś łkania i przez myśl jej przebiega pytanie:
— Kto tam płacze?
Zbyt dawno ziemskie płacze, zarówno jak śmiechy, są dla niej marnym pyłem; zbyt głęboko wpiło się w nią przeświadczenie, iż źródła jednych i drugich, jak zresztą wszystkiego, co ziemskie, są mętne i wzgardy godne, aby mogła teraz spuścić spojrzenie i zo-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/020
Ta strona została skorygowana.