baczyć, kto tam przy samej ziemi płacze. Jednak pytanie to bez jej wiedzy w mózgu jej pozostaje i kędyś w niezmiernie oddalonym zakącie jej istoty budzi oddawna śpiącą strunę tkliwości ziemskiej.
Gdy więc głos dostojnika kościoła z pod tęczowego ostrosłupa rozchodzi się samotny, a w drżącym i śpiewnym jego szmerze, któremu głęboka cisza towarzyszy, małe, ciche łkania u ziemi wyraźniejszemi się stają, w myśli siostry Mechtyldy słowa: kto tam płacze? — powtarzają się ciągle, jak niepozbyty wtór tym, które szepcą usta. — »Niech się wzniesie, Panie, modlitwa moja, jako kadzidło przed oblicze twoje!«
Daremnie! daremnie z wytężeniem wszystkiej swej woli usiłuje ona modlitwę rzucić jak kadzidło przed oblicze Pana; myśl jej, jak ptak z ociężałemi skrzydłami, opada ku ziemi z pytaniem: kto płacze?
Myśl nie wzrok, ten bowiem, z za cienkiej zasłony utkwiony jest w jedyne źródło chwały i nadziei, w jedyny cel dla oczu nieba spragnionych, ziemią gardzących — w ołtarz.
Ale w tej chwili, przy więcej niż kiedy pełnym, rozgłośnym, tryumfalnym hymnie rozlega się przeciągły szelest mnóstwa upadających na ziemię kolan, z tamtej strony kraty tłum, jak opadająca fala zniża się i po
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/021
Ta strona została skorygowana.