Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/027

Ta strona została skorygowana.

pochylają się ku samej ziemi, biegną żarliwe półgłosy:
— Zbaw lud twój, Panie...
Jeszcze jeden wybuch ogromnego chóralnego śpiewu, jeszcze najpotężniejszy akord organów, jeszcze kilka słonecznych rozbłysków monstrancyi, wielki, w powodzi świateł krzyż zakreślającej, głuche stuknięcie zamykanego cyboryum, tłumne stąpanie kleru, postępującego za odchodzącym od ołtarza swoim zwierzchnikiem i — z szelestem grubego płótna zsuwająca się biała zasłona zakrywa ogromną, żelazną, w gasnących światłach pociemniałą kratę.
Zakonnice powstają z klęczek, gaszą świece i z głuchemi stukami składają je na poręczach ławek; wysoką i długą salę napełnia półmrok, w którym nikną u góry śpiczaste linie sklepienia, a u dołu mętnie na ciemnem tle drzewa rysują się dwa szeregi czarnych, złotem krzyży i białością płócien pobłyskujących postaci. Jaśniej i goręcej w zamian płonie teraz na tle zmroku pełna lamp i róż nisza ze świętym posągiem, a w blasku od niej padającym, z doskonałą wyrazistością zarysów, uwypukla się postać, w najdalszej głębi chóru, w odosobnionej i najwyżej wyniesionej ławce siedząca. Jest to przełożona klasztoru, której oczy zdala nawet jaśnieją