chać, mieć ideał i ku niemu dążyć. Brak ideału zabijał ją; znalezienie go było dla niej już niespodziewanem, więc niewysłowionem szczęściem. Nie była już samą, bo czuła wieczną, choć niewidzialną, obecność tego, który jest doskonałą wielkością, dobrocią i siłą; nie była zawiedzioną, bo znowu wierzyła i ufała; przestała czuć zimno i nudę, bo kochała i widziała przed sobą wyraźną, widną drogę. Ta droga, przez najzupełniejsze możliwe uduchowienie życia, wieść ją miała jako do ostatniego kresu swojego, do przybytku zaziemskiej doskonałości i radości. Rzuciła się na nią z uniesieniem takiem, z jakiem tonący rozbitek wyskakuje na ląd, niespodzianie wyłaniający się z powodzi, i bardzo prędko, logicznem następstwem swoich okropnych wspomnień, nowych pragnień i nadziei i swojej namiętnej natury, zaszła nią do klasztoru.
Tu, w ciężkiej dobie nowicyatu, doświadczała już takich zadowoleń i słodyczy, jakich nawet w najpogodniejszych i najweselszych latach przeszłości swej nie zaznała. Bywało to podówczas, gdy spełniała grube, mozolne, częstokroć wstrętne roboty, które zapełniać były powinny czas tej srogiej próby. Fizycznie należała do rodzaju istot wątłych, wytwornych, stworzonych do miękkiej pieszczoty
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/040
Ta strona została skorygowana.