między dwoma grubemi murami ku jednemu z korytarzy spływających, wschodów. Była to pora, w której jedne z zakonnic oddawały się zajęciom swoim na pensyi, w nowicyacie, w gospodarskich oficynach, w ogrodach, inne po celach swoich czytały żywot patrona dnia i nad nim rozmyślały. Na klasztornych kurytarzach panowała ta głęboka cisza, którą posiadać mogą tylko rozległe pola i grubemi murami obwiedzione miejsca. Szerokie albo wązkie, u góry śpiczastemi sklepieniami wysoko zakończone, z białemi ścianami, wśród których tu i ówdzie czerniały stare obrazy lub wysokie drzwi do sal zgromadzeń i przyjęć wiodące, tu i ówdzie śmiejące się oszklonemi, wystrojonemi, wyzłoconemi kapliczkami, w których stały ołtarzyki w śnieżne koronki owinięte, albo ze srebra ulane posągi — kurytarze klasztorne, liczne, w różne kierunki wydłużające się i załamujące, do sieci mistycznych dróg podobne, stały całe w głębokiej ciszy.
Jesienią i zimą, od białych lub szarych płacht nieba, rozwieszonych za oknami, w potężnie grube mury oprawionemi, padały tu wieczne półzmroki, pod wysokiemi sklepieniami, zamieniające się prawie w ciemność. Ale teraz, przez drobne szyby w gotyckie łuki żelaznych krat ujęte, wpływało światło
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/048
Ta strona została skorygowana.