Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/049

Ta strona została skorygowana.

wiosennego słońca, szerokie, złote pasy kładło na podłogi, mnóstwem wązkich, ruchliwych promieni wspinało się po ścianach, i w złotej powodzi topiło kapliczkę, szklanemi ścianami zaokrąglającą się pośród kurytarza, na który weszła siostra Mechtylda. Weszła, postąpiła kilka kroków i uderzona niebywałym tu nigdy widokiem, stanęła. W kapliczce, przed ołtarzykiem w śnieżne koronki owiniętym i otoczonym kwiatami, klęczało dziecko. Była to siedmioletnia dziewczynka, mała i wątła, od której ciemnej sukienki odbijała śnieżnie białość pończoszek, fartuszka i krezy, obejmującej szyję. Jasne, w dwie cienkie koski splecione włosy, mnóstwem złotych nitek, niby promyków, wznosiły się nad jej czaszką i opadały na małą, różową twarz, ku obrazowi świętego wzniesioną. Oczy także wznosiła w górę; małe, różowe ręce u samej prawie białej krezy splotła i w żarliwej modlitwie, prędko, prędko wstrząsała głową i drobnemi ustami poruszała.
Siostra Mechtylda była zdziwiona. Wstęp na ten kurytarz, jak i na wiele innych, surowo wzbroniony był pensyonarkom. Skąd się ta wzięła tutaj? Gdyby choć drobny początek skrzydeł u ramion, możnaby mniemać, że była aniołem, który przed ołtarzyk, w koronki i kwiaty ustrojony, spłynął na smudze