oprócz czystości jej duszy na ziemi i Boga w niebie, nie istniało nic, więc najrozkoszniejszą jej była ta chwila, w której z jedynemi przedmiotami swojej miłości i troski nie czuła się już rozdzieloną żadnym szmerem i widokiem, w której posiadała doskonałą pewność, że nikt i nic, choćby szelest sunącego po ziemi habitu, lub z okna do stóp jej spadający promień słońca, nie zmąci cichych, nieskończonych jej rozmów z jej własną duszą i Bogiem. Zamykająca drzwi jej celi zakonna reguła lepiej strzegła jej doskonałej samotności, niżby to gdzieindziej czynić mogły najmocniejsze wrzeciądze i zamki. To jej sprawiało rozkosz doskonałego bezpieczeństwa, wśród której, długie godziny na wązkiem i twardem łóżku przesiadując, myślą zstępowała w swoje wewnętrzne, najskrytsze głębie.
Były to nieskończone rachunki sumienia w których każdą chwilę, myśl, wzruszenie dnia ubiegłego, rozbijała na najdrobniejsze atomy, ważąc je, zgłębiając, źródeł ich dochodząc, poszukując pomiędzy niemi takich, któreby tworzyły przyczynę i powinność pokuty i poprawy. W tem tak skrupulatnem rozglądaniu tak jednostajnego przecież życia, była surowość niezmierna i szczerość bez granic. Najlżejszego pyłku tego, co w jej
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/058
Ta strona została skorygowana.