Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/066

Ta strona została skorygowana.

szyło się jej dawne, ufne, pogodne serce, i gdy ujrzała spadającą na całą już ziemię grubą, czarną, zupełną ciemność. Wszystkiem, co pod tym płaszczem ciemności było i żyło, wzgardziła; od mąk wzgardy po rozkosz uwielbienia do Boga uciekła, a jednak teraz, gdy znowu ciemność, pełna trupich bladości i krwawych przerażeń, spadła w jej oczach na tak zwodniczą, ale tak rajską piękność ziemi, uczuła taki sam, jak niegdyś, ciężki, gorzki żal. Był to jeden z tych żalów, z których wyrastają wysokie i chore kwiaty melancholii.
Jak melancholicy miała teraz w głębi myśli splątane jęki i skargi, a na dnie piersi kamień cierpienia, który jej z oczu łzy wyciskał. Na swejem białem, wązkiem łóżku siedziała jak senna, z członkami zdjętemi taką niemocą, że splecione jej ręce na czarnym habicie wyglądały jak rzeźba z marmuru. Z szeroko rozwartych jej oczu grube łzy padały powoli, równo, na wychudzone policzki i czarny habit, na złoty u piersi krzyż i marmurowe ręce, które piekły, tak były gorące; ale ona tego nie czuła. Nie czuła nic, oprócz ciężkiego, gorzkiego żalu za rajsko piękną ziemią, na którą spadła ogromna ciemność z larwami znikomości i zła na dnie.
Zło, znikomość, grzeszenie, cierpienie i umie-