Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/080

Ta strona została skorygowana.

oddalonego grzmotu podobny turkot kół, które otwarte wrota kościoła mijały.
W tej ciszy siostra Mechtylda twarz swoją ku klęczącemu obok dziecku obróciła. Po sztywności i niemal automatyczności tego ruchu poznać było można, że był on mimowolnym odruchem bezwiednego, ale niezmożonego uczucia. Musiała spojrzeć na to dziecko, jak musi obejrzeć się człowiek, czujący, że ktoś na niego nachodzi. Zaledwie spojrzała, uczuła gniew i zgrozę. Pół godziny czasu spędzone w klęczącej postawie znudziło dziewczynkę, nabożne intencye, z któremi modlić się zaczynała, uciekły z niej bez śladu, natomiast ruchliwe, filuterne jej rysy drżały całe od niezmiernie świeckich prób i pokuszeń. Iskrzącemi się spojrzeniami po szeregach towarzyszek strzelając, ustami, brwiami, drobnemi palcami, które w szczególny sposób rozkładały się i składały, przesyłała im tajemnicze, lecz dla nich zapewne wyraźne, znaki porozumienia, bo skądciś, na jeden z telegraficznych tych znaków przybyć musiała odpowiedź, znać bardzo zabawna: mała parsknęła śmiechem i dla stłumienia go, cały dół swojej roześmianej twarzy w obu różowych garstkach ukryła. W tejże chwili ujrzała dwa białe, cienkie palce, doty-