Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/081

Ta strona została skorygowana.

kające jej rękawa i tuż przy sobie usłyszała półgłosem wymawiane słowa.
— Dla czego nie modlisz się? Jak śmiesz w przybytku Pańskim wyprawiać grzeszne śmiechy i swawole! Módl się! płacz i módl się! bij się w piersi i módl się! Jesteś lekkomyślnem, niewdzięcznem stworzeniem! Nie kochasz Stwórcy swego! Będziesz taką samą, jak twoja matka, grzesznicą!
Przelęknione dziecko widziało zblizka ku niemu nachyloną twarz jak opłatek białą, czarne rozżarzone oczy, usta prawie z nienawiścią wyświstujące srogie wyrazy, i dwa, cienkie, białe palce wstrząsające się w powietrzu z gniewem i groźbą. Ostatnie słowa zakonnicy rozżaliły ją najwięcej: szybko na klęczkach w tył się cofnęła i znalazłszy się obok starszej towarzyszki, jakby ochrony przed strasznem widzeniem szukając, przytuliła się do niej mocno i w fałdach jej sukni rozpłakała się.
Siostra Mechtylda zaś, klęcząc w swojej ławce, oddychała szybko i drżącemi palcami z głośnym szelestem przerzucała karty nabożnej książki. Była na to małe stworzenie tak oburzona, że czuła, iż tym razem już je namiętnie znienawidziła. Takie to jeszcze małe, a tak głęboko w grzechu zanurzone! Już jednej godziny Bogu poświęcić nie zdoła,