Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/086

Ta strona została skorygowana.

jący gwar cienkich, donośnych głosów, śmiechów, fortepianowych dźwięków, tententu przechadzających się i biegnących stóp. Na dwu tych tłach: słonecznego światła i młodzieńczego gwaru, niewzruszenie i jednostajnie, z jedną na przedzie, po kilka w dalszych szeregach, sunęło kilkadziesiąt czarnych postaci, z zakrytemi twarzami i szyjami, zgiętemi pod ciężarem grubych sznurów, błyskając kilkudziesięciu płomykami gromnic i tyluż złotemi krzyżami u piersi. Gdy mijały drzwi szeroko na wielki ogród rozwarte, dość długo przesuwały się po zasłaniającej je gęstej i świeżej zieleni, a basowy szmer ich półgłosów złączył się z buchającym przez nie wielkim śpiewem i świegotem ptactwa.
Niebawem za temi drzwiami ukazały się inne, wysokie i pięknie rzeźbione; teraz ostrożnie uchyliły się i w dość szerokiej szczelinie ukazały kolumnę, czy piramidę dziecinnych ubrań, członków i twarzy. Było to zjawisko, z powodu szczególnej architektury swojej dość ciekawe. Zupełnie małe i nieco podrastające dziewczynki, jedne na ziemi przysiadłe, inne stojące, inne jeszcze u ramion towarzyszek, u drzwi, u zawias uczepione, jedne nad drugiemi wznosiły się wysokim pasem, tak z sobą zmieszane, że niepodobna byłoby wyraźnie dojrzeć, która