szcze trochę, a rozkazałaby której z posługujących nowicyuszek przywołać matkę Floryannę: ale ona sama, z za okna zniknąwszy, po krótkiej chwili do refektarza weszła i, w całej długości go przebywszy, przed matką Romualdą dwa przyniesione talerze postawiła. Jak zwykle bywało, z przyjaznem skinieniem głów uśmiechnęły się do siebie. Szafir oczu matki Romualdy nabrał żywszego blasku. Żywot świętego Aniceta nie był jeszcze skończony, więc cicho szepnęła:
— Pieczone kurczątko! Oho, siostro, skądże wzięłaś je tak wcześnie? I sałata z oliwą... Bardzo dobrze, bardzo dobrze! Ale wiesz co? rosół był nie dość mocny; dla mnie to nic, ale dla tych naszych świętych, które umartwiają się, każda potrawa powinna być pożywną. Tak, tak! popatrz tylko, siostro! Niektóre takie słabe, że ledwie żyją. Biedaczki! Wiem dobrze, że to dla chwały Pana, ale boję się o zdrowie tych owieczek. Mocniejsze rosoły każ gotować, siostro, mocniejsze! Jak siły do reszty stracą, nie będą mogły Pana Boga chwalić, co zaś najważniejsze (tu szept jej stał się jeszcze cichszym), to, że nie można na pewne wiedzieć, czy w głodnem ciele posępna dusza może bardzo podobać się Panu, który stworzył ciepłe i jasne słońce!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/096
Ta strona została skorygowana.