Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

na nizkim stołku, obok dziś postawionej tu lampki, bielała trupia głowa: nic więcej.
Drżenie siostry Mechtyldy było instynktowe, lecz trwało długo.
— Bóg jest ze mną i tylko on — myślała i drżała ciągle.
Raz, niegdyś, pozwolono jej do tego miejsca zajrzeć; zapamiętała je i wiedziała, co w niem znajdzie. Dlatego też, że wiedziała, zapragnęła go w chwili niespodziewanego łamania się na dwoje wewnętrznej swej istoty. W gęstym zmroku, przed czarnem widmem krzyża, z opuszczonemi rękoma stojąc, myślała o tem, co ją tu czeka. Opowiadano jej, że do tego miejsca nie dochodzą żadne odgłosy panującego w klasztorze ruchu. Za temi drzwiami żadna droga do niczego nie prowadzi, nie mija ich też i nigdy nie zastuka do nich nikt. Za tem oknem nigdy żadna roślina nie zaszeleści z wiatrem i żadne ptaszę nie zaszczebioce. Wieczna cisza, wśród której tylko nocami słychać rozlegające się i przewlekłe echa, budzące stuki, upadki, tententy. To szczury, nietoperze i całe gniazda robactwa, żyjące na dole i naprzeciw, w rozległych, pustych strychach i śpichrzach. Wieczny także zmierzch i chłód, bo ani jeden promień wschodu lub zachodu tu nie przenika, a same upalne południa letnie nie osuszają dna tej