Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

nie było jeszcze wszystkiem, czego pragnęła, i że z jej udręczenia, w którem mieszały się z sobą pierwiastki tęsknot, żalów, głuchych pożądań i niepokojów, nie ubyło nic.
— Bóg jest ze mną i tylko on — szeptała i nie czuła żadnej pociechy. Pocieszyła ją dopiero myśl, o rychłych skonach poprzedniczek i nadzieja dostąpienia takiej samej łaski. Przez nią uspokojona, długo modliła się w ciemności, wśród modlitwy przysłuchiwała się dzwonkowi, który po klasztorze silentium ogłaszał, a tu dochodził z takiej odległości, że za brzęczenie komara wziąć-by go mogła. Potem, z klęczek powstawszy, zapaliła lampkę, która na tej malutkiej przestrzeni dość obficie oświeciła czarny krzyż, trupią czaszkę i na ziemi stojącą trumnę.
Na tę trumnę siostra Mechtylda, z podaną naprzód postacią i rozszerzonemi oczami, długo patrzała. Zdało się jej i może tak było, że płótna wyścielające jej wnętrze i leżąca u jej wezgłowia poduszka zachowywały jeszcze pogłębienia i rysunek tego ciała, które ostatnie wśród nich umierało. Miały one zresztą barwę żółtawą i zalatywała od nich woń stęchlizny. Trumna była bardzo stara, brzegi jej tu i owdzie kruszyły się od spróchniałości, trochę też próchna usypywało przy niej ziemię. Może w niej nie jedna tylko siostra