Kajetana sypiała i skonała, ale i tamte także, jej dawne, bardzo dawne poprzedniczki?
Siostra Mechtylda zaczęła szybkie spojrzenia rzucać po malutkiej przestrzeni, zewsząd grubemi murami zamkniętej. Z murów tych zdawały się wydobywać dziwne i rozmaite dźwięki: szczekanie opętanej, głębokie szlochy grzesznicy ziemskiej miłości, roztęsknione westchnienia miłośnic nieba. Duszne powietrze przerzynały świsty dyscypliny, pod niziutkiem sklepieniem przeciągały litości wzywające szmery. Siostra Mechtylda drżała. Nigdy, ani włosienica, ani dyscyplina, ani srogie posty i bezsenne noce, nie budziły w niej takiego wstrętu, takiej trwogi, jakie czuła wobec myśli położenia się w tej spróchniałej trumnie, na tej zbutwiałej pościeli, pośród zamieszkujących tę czeluść widm jej przeszłości. Zaczynała zdejmować z głowy welon i z przejmującym dreszczem opuszczała ręce. Ciało jej zebrało wszystkie swoje siły, aby odepchnąć ten kielich, przed którym wzdrygało się w najgłębszych swoich wnętrznościach. Ale było to właśnie — ciało, i siostra Mechtylda z oburzeniem i wzgardą obróciła się przeciw niemu: pokona je, dlatego tu przyszła, aby ostatecznie je pokonać. Niech wzdryga się od wstrętu, niech drży i kurczy się od trwogi, tem lepiej, tem większem będzie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/112
Ta strona została skorygowana.