szywających antependyum przeszła do nowicyuszki, która na czerwonym aksamicie złotemi nićmi haftowała ozdobny krzyż. Żar jej oczu wzmógł się, ale usta surowszemi jeszcze się stały, gdy na ten znak zbawienia długo patrzała, poczem wzięła ze stołu zwój żółtych jedwabiów, któremi brzegi stuły, ze złotemi krzyżami u końców, wydziergane być miały.
Wtedy, z drugiej strony dziedzińca, z drzwi przeciwległych tym, które w sali nowicyatu naoścież były otwarte, wyszła matka Romualda i powoli, z niepozbawioną wdzięku powagą ruchów, po zielonej murawie dziedzińca iść zaczęła. Zamyślona była, może nawet czemś stroskana — klasztor miał wiele materyalnych i moralnych interesów, które jej głowę i sumienie obarczały, — jednak, skoro tylko spojrzenie jej padło na małą zakonniczkę, pracującą w ogródku z ziołami, uśmiechnęła się i ku niej iść zaczęła. Wiedzieli wszyscy, że przed rokiem zaledwie wyświęcona, od jakiejś dalekiej wsi i rodziny tu przybyła, siostra Wincenta była ulubienicą całego zgromadzenia, zarówno jak przełożonej. Nadewszystko lubiła ona pielęgnować chorych i kwiaty. Matka Magdalena, aptekarka i zarazem ogrodniczka, wzięła ją odrazu na uczennicę i przyszłą zastępczynię
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/120
Ta strona została skorygowana.