swoją. Uprawiała więc Wincenta ogródek z ziołami, suszyła je, przyrządzała z nich leki, w wielkim klasztornym ogrodzie oczyszczała wiosną liście z robactwa, jesienią wykopywała i na świeże miejsce przenosiła krzewy, wszystko to pełniąc z taką samą gadatliwością, z jaką modliła się na chórze. Tam odmawiała modlitwy tak prędko, śpiesznie, że dziesiątą już kończyła wtedy, gdy inne siostry zaledwie rozpoczynały trzecią; tu także prędko i wiele mówiła do każdej dostrzeżonej istoty ludzkiej, a w braku jej, pomimo woli, do drzew lub ziółek. Przy tem śmiała się często, śmiechem przyciszonym, przez habit jakby przytłoczonym, lecz w którym dźwięczała naiwna wesołość i młodość. Chodziła równie prędko, jak odmawiała modlitwy, cichym, zwinnym, do mysiego podobnym krokiem. Zakonne siostry, nawet stare i surowe, bądź dla małości wzrostu, bądź dla dziecinnej wesołości, nazywały ją »siostrzyczką«. Przełożona, z powodu małej, okrągłej, rumianej jej twarzy, dawała jej czasem nazwę »różyczki«.
Teraz, ujrzawszy zbliżającą się ku sobie przełożoną, siostra Wincenta z radością zaszczebiotała:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Mateczka wielebna idzie na moje zió-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/121
Ta strona została skorygowana.