Matka Romualda nic nie odpowiedziała. Może od wszczęcia kontrowersyi z tak pokorną, a jednak tak śmiałą podwładną powstrzymała ją myśl o jej świątobliwości, albo obawa narażenia swojej powagi wobec uczennic nowicyatu. Ponsowe jej usta na chwilę tylko przybrały wyraz niezadowolenia, które wnet w sobie zwyciężyła, czując, że znowu świętość tej siostry popycha ją do grzechu. Ręce z robotą na kolana opuściła i ze wzrokiem w otwarte okno utkwionym, rzekła:
— Popatrzcie, dzieci, jak wdzięcznie kołyszą się z wiatrem gałęzie tego drzewa i posłuchajcie, jak wesoło szczebiocą ptaki... Bóg stworzył drzewa i ptaki: dobrze jest kochać i podziwiać dzieła Jego!
Gdy zaś młode głowy w białych welonach, podniósłszy się z nad robót, z wdzięcznością za udzieloną im chwilę spoczynku, zwróciły się ku pływającej w słonecznem świetle zieleni, ona, głosem cichym i trochę śpiewnym, który ożywiał się coraz bardziej, mówiła:
— W kraju, nad którym Bóg rozciągnął szafirowe niebo i którego ziemię usiał czerwienią kaktusów i zielonością laurów, żył wielki święty, imieniem Franciszek, od rodzinnego swojego miasta, Franciszkiem z Assyżu nazwany. Ciało jego było mizerne, odzież nikczemna, lecz w sercu płonął mu brylant
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/126
Ta strona została skorygowana.