rawę, zdala od stóp przechodniów, jagnię bronił przed napaścią kozłów: z pastki dobywał pochwyconą w nią liszkę; pokarm nosił ptakom na nieżyzne grunta; kochał czyste krople wody i strzegł, aby zdeptane lub zbrudzone nie były. To też, gdy umierał, chmura skowronków, na dach lepianki jego zleciała i chociaż noc zapadła, ci kochankowie światła jeszcze go swoją pieśnią kołysali do snu wiecznego.
Przestała mówić; a po chwili, w milczeniu, które napełniło salę i mieszało się tylko ze świegotem ptaków za oknami i przeciągłym akordem organu za ścianą, rozszedł się szmer z cicha lecz dobitnie wymawianych słów:
— Próżność nad próżnościami i wszystko próżność! Wspaniałe słońce oświeca ciemną ziemię. Drzewo usycha i zmienia się w próchno, na jaskółkę spada jastrząb, wodę czystą zatruwa ślina pijącej ją gadziny. Ten tylko, kto nad tem wszystkiem mieszka, jest czysty i wieczny.
Słowa te wymówiła siostra Mechtylda, i spojrzenie jej znowu na mgnienie oka spotkało się ze spojrzeniem matki Romualdy, którego szafir schmurzył się i dumnie błysnął. Widocznie, wyzywano ją do walki. Czyżby w głowie tej siostry powstał zamiar
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/128
Ta strona została skorygowana.