Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

Tamta stała wciąż przed nią ze splecionemi u piersi rękoma, z twarzą pochyloną, w której, nietylko już usta, ale wszystkie, zda się, muskuły drżały i po chwili dopiero, wzroku z nad ziemi nie podnosząc, bardzo cicho zaczęła:
— Zwyciężona jestem, matko! Cierpienie tego dziecka i grożące mu niebezpieczeństwo pokonały mię... Ach, jakże trudno zapomnieć, że człowiek ze świata jest i z gliny ziemskiej... Może Pan nie opuści mię, bo idę tam, aby o jednę kroplę umniejszyć powszechne morze goryczy i o jednę chwilę od jednego życia oddalić śmierć... Idę tam, bo nie mogę zapomnieć...
Bez najlżejszego szelestu osunęła się na klęczki i ramionami kolana matki Romualdy obejmując, a twarz kryjąc w fałdach habitu, w cichym głębokim płaczu dokończyła:
— To jego dziecko i tej, przez którą go utraciłam...
Matka Romualda, z podniesioną twarzą i wzniesionemi w górę oczyma, milczała, — myślała. Zrozumiała znaczenie jej słów. Po raz pierwszy w tej chwili zrozumiała także to śmiertelnie zranione serce i przyczynę jego bez granic namiętnych ucieczek od świata — ku niebu. Wielką litością napełniły się jej oczy, gdy na opartej o jej kolana i cicho