Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

i martwą literą piękna. Lecz w imię tego, com mniemał prawdziwem, stawiąc czoło naganie, byłem żądny chwalby, tej wielkiej chwalby, na którą się składają uderzenia serc wzruszonych, podziw umysłów, wzniesionych nad poziom codzienny, oklask dłoni, miotanych wichrem mego ducha... Miałem to wszystko. Miałem wszystko, co tylko w rzędzie uciech tego rodzaju istnieć może: od radości, która rozsadza mózg i serce, do zabawy prawie dziecinnej.
Ileż razy bawiłem się jak dziecko, gdy w wagonach, w restauracyach, w różnych miejscach zgromadzeń przelotnych, dźwięk imienia mego, wypadkiem rzucony, jak elektryczne dotknięcie zmieniał rysy i postacie ludzkie! W tłumie roztargnionym, śpieszącym się, znudzonym rozmowy milkły, znudzenie pierzchało, pośpiech ustawał, a wszystkie te dusze stroskane, płoche lub poważne, rzucały się naraz ku swoim oknom i patrzały na mnie z tą bojaźnią nieświadomą, którą na wszystkich szczeblach stworzenia uczuwa drobiazg, gdy oko w oko spotyka się z wielkością. Była to także ta gminna ciekawość, którą na szarem tle powszedniości budzi osobliwość wszelka. Ale ja wówczas o tem nie myślałem. Nie myślałem, że coś podobnego zaszłoby śród zajęcy na widok zja-