rzem, nietylko duchów, ale i ciał ludzkich. Z estrad, na których grywałem, przypatrywałem się metamorfozom i bawiłem się ich wywoływaniem. Nikt nie pozostawał do końca gry mojej takim, jakim był u jej początku. Tony moich skrzypiec rządziły grą muskułów, kurcząc je do płaczu i rozciągając do uśmiechów; rządziły obiegiem krwi w żyłach, rzucając ją do twarzy lub skupiając w sercach. Młodzieńcy wątli pod zaklęciem tych tonów przybierali postawy bohaterskie, mężom surowym dziecięce łzy ciekły przez palce, któremi zasłaniali oczy, kobiety z ciałami i duszami w gorsetach drżały w spazmatycznych płaczach i śmiechach. Były takie, które mdlały. Kiedy raz wynoszono z sali taką zemdloną, suknia jej zamiotła ziemię prawie u stóp moich, a włosy, wymknąwszy się z więzów, spłynęły strugą czarnego jedwabiu i pereł. Ale nikt poruszeniem żadnem nie zerwał czaru, od którego to serce na chwilę bić przestało, i nad salą upalną, od świateł gorejącą, jak świątynia cichą, gra moja upojona i upajająca ani na mgnienie oka unosić się nie przestała, aż gdy umilkła, tłum zagrzmiał oklaskiem nieskończonym, wściekłym, zmieszanym, już nie z krzykiem, ale z rykiem piersi, które w jednem, lecz bez
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/150
Ta strona została skorygowana.