Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

Mętny widok dwóch zjawiających się drabów, niejasne uczucie staczanej z nimi walki, śmiertelny przestrach o zgubioną rękę, niezgłębione zdumienie nad nieobecnością kobiety ukochanej, wściekła żądza odszukiwania obu — i koniec wszystkiego. Znowu czarna noc bezmyślności, którą nurtuje do dna męka niema, a napełnia od krańca do krańca zapach odrażający...
Takie błyskanie i gaśnięcie przytomności powtarzało się wiele razy, płomyk świecy zapadał na dno świecznika, wybuchał znowu, chwiał się nad mglistą rzeczywistością i znowu znikał w czeluści...
Nakoniec przyszedł dzień, w którym powiedziano mi, że o mało nie umarłem, ale że teraz napewno już żyć będę. Bacillus tyfusowy nie wiedzieć skąd przywędrował do organizmu mego; w dodatku, przez drzwi wypadkiem otwarte, mroźny wiatr owiał mię po wyjściu z upalnej sali i... o mało nie umarłem.
O mało nie umarłem! Więc mogę umrzeć? To, czego uniknąłem wczoraj, może mię spotkać jutro, za rok, za lat kilka? Wiedziałem przecież, że jestem istotą podległą prawu śmierci; ale jak wiedziałem? Mętnie, dorywczo, można powiedzieć bezmyślnie, gdyż na tem wyobrażeniu nigdy nie zatrzymywałem