myśli. Życie porwało mi myśl, jak potok gałązkę, i niosło tak chyżo, rwało tak gwałtownie, że ani razu nie spuściła się na dno otchłani.
Ktoś powiedział, że każdy wie o umieraniu w ogóle, ale nikt nie wierzy w to, że sam umrze. To nie ścisłe. Wierzyć, każdy wierzy, lecz są tacy, którym wartki potok życia nie pozwala o tem myśleć. Widywałem niekiedy umierających i umarłych, lecz ani razu nie zastosowałem tej okropności do samego siebie. Ten lub ów umarł, szkoda biedaka! Przez chwilę mąci mi to radość życia, ale... ale... Trzeba przygotować się do wystąpienia jutrzejszego, przerobić szczegół pewien w utworze swoim, wyrozumieć do dna utwór cudzy, złożyć wizytę, pójść na ucztę, odpisać przyjacielowi, podziękować wielbicielom, widzieć się z kochanką... Potok rwie i nie daje czasu, ani chęci do zastanawiania się nad rzeczą wiadomą, ale dla mnie tak odległą i niepewną w czasie, że prawie niemożliwą. Wiem, że jest konieczną, ale ta świadomość martwo spoczywa na dnie mego umysłu, napełnionego po brzegi wirem i szumem niezliczonych zjawisk świata, nieustannych wrażeń własnych...
Nagle wir ustał, szum ucichł, zjawiska świata zniknęły i przestały budzić w istocie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/156
Ta strona została skorygowana.