mojej echa wrażeń. Leżę w ciszy ustawicznej, bo towarzystwo ludzi jest mi wzbronionem, i w nieruchomości prawie zupełnej, bo siły nie wracają dość długo. Tylko mózg pracuje, zrazu z trudnością, z przerwami, potem coraz ciąglej.
Przedewszystkiem zajmuje mię ogromnie ten bacillus i to dmuchnięcie wiatru. Ileż razy słyszałem, że jestem wielkim, i jakże mocno w to wierzyłem! Wielki mistrz! wielkość! przedmiot miłości świata: a istotka nieskończenie drobna o mało mię nie pożarła! Podmuch wiatru o mało mię ze świata nie zrzucił. Któż mi teraz powie, co jest większem i silniejszem: ja, czy bacillus? Podmuch wiatru, czy miłość świata? Ten podmuch owionął mię przez drzwi otwarte, przypadkiem. Oto więc czynnik trzeci: przypadek. Nieskończenie mały bacillus, przelotny wiatr, bezmyślny przypadek, — trójprzymierze, które o mało nie pogrążyło w nicość mojej wielkości, a jeżeli tym razem jeszcze tego nie uczyniło, może uczynić lada dzień, lada rok, albo wyręczy je w tem jaka inna, równie dostojna, spółka. Otóż i wielkość! Lada jaki grzybek, gołemu oku niewidzialny, lada jaki sługus głupi czy roztargniony, który swojej łapy dobrze na klamce nie oprze i — już po niej! A zdarzyć się to może niewiadomo kiedy,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/157
Ta strona została skorygowana.