Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

właściwie zawsze: wtedy, gdy w pocie czoła walczę z trudnościami sztuki, i gdy je zwyciężam z szaloną radością, kiedy smyczek mój, jak laska czarnoksięzka, czaruje tłumy i kiedy usta moje płoną na ślicznych ustach narzeczonej...
Do tego stopnia przywykłem poczytywać siebie za istotę, że tak powiem, wierzchołkową, to jest, u samego szczytu stworzenia stojącą, że długo nie mogłem zgodzić się z pojęciem, aby żyjątko niesłychanie liche, u samego spodu świata niewidzialnie istniejące, dzierżyło nademną prawo życia i śmierci. Zdumiewało mię to i upokarzało ogromnie. Raz, na myśl o tem, jak byłem dumny ze swych natchnień i umiejętności, ze swego tytułu twórcy, z całego siebie, zaśmiałem się tak głośno, że poczciwa kobiecina w białym fartuchu mniemała, iż tracę znowu przytomność, i coprędzej posłała po lekarza. Przyszedł, znalazł wszystko w porządku i zapytał: co mię przed godziną tak bardzo rozśmieszyło?
— Mój konsyliarzu — rzekłem — byłem świadkiem widowiska szczególniejszego: sam, w oczach własnych malałem, aż stałem się mniejszym od mikroba...
— A myśmy się przypatrywali panu przez mikroskop? co? — zażartował.