leństwem. Były to hallucynacye chorobliwe i które przejść musiały z powrotem do sił i ruchu, lecz na dnie ich spoczywała prawda, z pomiędzy wszystkich prawd najoczywistsza i najwiekuistsza: nieuniknioność śmierci i w każdej minucie prawdopodobna jej blizkość. Widmo, którego przedtem zaledwie niewyraźne zarysy spostrzegałem, wyskoczyło z głębi perspektywy, chwyciło mię za gardło i krzyczało: »Jestem! Muszę być! Przypatrz się, jakiem jestem!« Przypatrywałem się ze zgrozą, jeżącą włosy na głowie, z uczuciem chmury ciężkiej, wsuwającej się do mego wnętrza i kładnącej się zarówno na mózgu, jak na sercu.
A w pokoju hotelowym z amarantowem obiciem było pusto i cicho. Lekarze zabronili obecności osób obcych. Obecność blizkich i kochających byłaby dozwoloną, zapewne nawet pożądaną. Cóż to? Ja, wielki, ukochany i niemal ubóstwiany przez świat, nie miałemże nikogo blizkiego i kochającego? Gdzie Oktawia? Gdzie jest Oktawia? Dlaczego ona...
Po upływie pewnego czasu, jak tonący brzytwy, uchwyciłem się myśli następującej: Dobrze, to wszystko stanie się z ciałem mojem: a duch?
Ileż razy słyszałem i sam wymawiałem słowa: natchniony, ognisty, głęboki, twórczy,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/160
Ta strona została skorygowana.