Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

wielki duch! Co to takiego? Myśli, uczucia, natchnienia moje, nadewszystko pieśni moje, ach, te pieśni, które przeszywały mi mózg, jak błyskawice niebo, i lejąc się z pod mej ręki, porywały w niebo tylu innych! — co to takiego? Czy to także składało się z białka, tłuszczu, fosforanów, oddychało tlenem i azotem, miało pochodzenie wiadome, wymierzone, odważone?
Sam nie wiem jak, zapewne pod wpływem wielu czynników, rozstałem się był oddawna z doktrynami religii objawionej, i pojęcie nieśmiertelności duszy było dla mnie zagadnieniem, którego w kierunku żadnym rozwiązać nie mogłem. Przedtem zresztą, ani nad niem, ani nad innemi zagadnieniami tego rzędu, nie zastanawiałem się nigdy, choćby przez minut kilka. Potok niósł gałązkę na falach tak wartkich, że nie spuszczała się wcale na dno otchłani. Jednak otchłań była. Samotność i bezczynność trzymały mię teraz nad jej krawędzią; w jej głębie czarne wpijałem oczy osłupiałe, ślepe, nie widząc nic, a zazdroszcząc szalenie tym, przed którymi oświetlała je pochodnia wiary.
Były chwile, w których śpiesznie, rozpacznie chwytałem się myśli, że jednak... jednak, może jest w człowieku coś takiego... coś innego, niż ciało, jakiś pierwiastek nie-