mógł stać się stworzeniem tak nędznem, zmalałem, skurczonem, wobec swojego, niestałego jak wiatr i jak wszystko na ziemi tajemniczego — przeznaczenia!
Słyszałem, czytałem, że ludzie odzyskujący zdrowie po chorobach długich, z radością niewymowną witają powracające do nich tętna życia i zjawiska świata. Rzecz dzieje się najczęściej na wiosnę lub latem, kiedy słońce świeci, kwiaty kwitną, ptaki świegocą, zefirki błogie latają po świecie. Istotę powracającą do zdrowia otaczają istoty inne, zlewające na nią morza miłości, wezbrane od trwogi doznanej, dmuchające, chuchające. I to bodaj dmuchanie wzbrania przystępu do jej mózgu pytaniom krogulczym i chmurom ciemnym. Więc, jak dzieci naiwne, wracają na łono życia i wyciągają ręce po jego przysmaki z radością tem większą, im bliższem prawdy było przypuszczenie, że już nigdy kosztować ich nie będą.
Ze mną inaczej. Mnie, powracającego do zdrowia, otaczają cztery ściany pokoju hotelowego, pokryte obiciem amarantowem, po którem wiją się jaśniejsze, lecz także ama-