Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Trzeba go przecież odwiedzać, zabawiać, zapisywać się we wdzięcznej jego pamięci, aby przy spotkaniu publicznie ściskał nas za ręce, aby zresztą uczucia i starania nasze coprędzej uczyniły go sposobnym do zachwycania uszu naszych.
Grady zapytań, elegie ubolewań, hymny uciechy i nadewszystko, nadewszystko, ogromne, do utajenia niepodobne, zajmowanie się moją chorą ręką. Ręka! czy być może? Ręka właśnie! Co za traf szczególny i nieszczęśliwy! Ale to przejdzie! Naturalnie, że przejdzie. Niepodobna, aby los był okrutnym aż do przyprawienia świata o stratę tak kolosalną. Jednak, co to takiego? jak się nazywa? jak prędko przejść może? Co lekarze mówią o tem?
Tłumne pytania i życzenia tłumne, gorące, w większości znacznej szczere. Pomimo to, coś w wyrazach twarzy, spojrzeniach, odcieniach głosów, co mówi wyraźnie, choć bez słów: »Może i nie przejdzie, a jeżeli nie przejdzie, jesteś zgubionym. Jeżeli nie przejdzie, szkoda będzie dla świata kolosalna; pal dyabli ciebie samego, ale dla świata będzie szkoda! Jeżeli nie przejdzie, to... trzech groszy wart nie będziesz i szukaj sobie gdzieindziej pocieszycieli, w nas ich nie znajdziesz!«
Ci, którzy takie myśli mieli w oczach