Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/175

Ta strona została skorygowana.
V.

Była na ziemi, w tem samem mieście, istota, która mię kochała. Pierścionek zaręczynowy pobłyskiwał mi na palcu brylantem wielkim. Dzień ślubu naszego był wyznaczony. Kochaliśmy się od roku i na zawsze.
Piękna blondynka z czarnemi oczyma, z kształtami greckiego posągu, a duszą pełną czułości i słodyczy. Pierwszym łącznikiem pomiędzy nami stała się muzyka moja, lecz potem, o Boże, ileż znaleźliśmy innych! Ta rzecz pierwotna, którą jest pociąg zmysłowy, i jednostajność uniesień dla wszystkiego, co dobre, prawdziwe i piękne, i jednostajnie wielka miłość dla muzyki, i doskonała odpowiedniość towarzyska. Bo, jeżeli ona była córą rodu, przyozdobionego klejnotem herbowym — jam zdobył sam sobie klejnot sławy; jeżeli ona posiadała majątek niejaki — moje skrzypce były fortuną wielką. Więc papa i mama byli zadowoleni, a my... ach, myśmy przebywali u samych wrót nieba! W buduarze, który obok salonu wspaniałego wyglądał jak gniazdko zaciszne, jakież rozmowy długie i zgodne, jakie szepty krótkie, lecz rozkoszne, jakie zatapianie się oczu w oczach i jakie... pocałunki! Cóż dziwnego?