Miałem naturę artystyczną, niepohamowaną, a ona była słodką jak gołąb, zakochaną jak Ofelia. Przytem, zaręczyny nasze odbyły się publicznie, ślub odbyć się miał wkrótce...
Więc gdym zapadał w otchłań, przywoływałem ją głośno na pomoc i pociechę; a gdy wychylałem się z otchłani, zdumiewało mię, że jej nie widzę. Miałem, nie pojęcie, ale uczucie, że jej obecność musi być nierozłączną z mojem cierpieniem. W majaczeniach gorączkowych brałem za nią poczciwą kobiecinę w białym fartuchu; z każdym powracającym błyskiem przytomności powracało mi pytanie: dlaczego jej tu niema? Dlaczegóż koniecznie być miała? Nie rozumowałem, ale czułem. Istota, która po wielekroć i na wszystkie tony uczuciowej harfy powtórzyła, że mię kocha nad świat, nad życie, nad siebie, która omdlewała z upojenia przy każdem dotknięciu smyczka mego do strun i dłoni mojej do jej ręki, ta istota, która z radością przyrzekła połączyć losy swoje z mojemi losami, nie jest ze mną wtedy, gdy ja lada chwilę mogę zniknąć z tej ziemi na zawsze, gdy żadna godzina nie może upłynąć jej w pewności, że jeszcze jestem! Nie rozumowałem, nie szeregowałem motywów i wniosków, ale w stanie głuchej świadomości istniały one we mnie i z tajemniczych głębin duszy,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/176
Ta strona została skorygowana.