Ależ posiadam sporą paczkę jej listów, w których nazywała mię: »Juliuszem«. I nietylko w listach tak mię nazywała. Teraz pisze: »Panie!« Dalej, słowa nieporównanie grzeczne, z odcieniem przyjacieiskości dla człowieka, a wyraźnem uwielbieniem dla artysty. Przy końcu życzenia jak najprędszego powrotu do zdrowia.
Co to wszystko znaczy? Skąd wziął się pomiędzy nami ten ton ceremonialny? Czy nic więcej tu niema? Nic. List kończy się na drugiej stronicy arkusika. Przypatruję się trzeciej, czwartej i choć widzę, że puste, przypatruję się jeszcze. Są przecież takie płyny, któremi skreślone pismo jest niewidzialnem, i występuje na jaw tylko przed tym, kto zna tajemnicę jego wywoływania. Co ja zrobię, co zrobię, skoro nie znam tej tajemnicy? Jakże wyczytam to, co ona tu płynem czarodziejskim napisać musiała... musiała?
Wkrótce zaśmiałem się z siebie i swego czarodziejskiego płynu. Wcale inne czarodziejstwo zajść tu musiało. Zaczynałem rozumieć zagadkę, ojciec zaś wielbionej mojej wyjaśnił mi ją do reszty. Dobry człowiek odwiedzał mię teraz prawie codzień. Jakże nie odwiedzać przyszłego zięcia, który przebył chorobę ciężką i jest, w dodatku, człowiekiem sławnym? Meloman umiarkowany,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/179
Ta strona została skorygowana.