Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

— Wiem już, wiem. Więc już rozeszła się ta pogłoska! Vox populi, vox Dei. Naturalnie, mój talent czy tam geniusz, to jedna rzecz, a ja sam, druga. Z nim jestem klejnotem ludzkości, bez niego łachmanem do wyrzucenia za okno. Złote serce i złoty humor straciłyby całą wartość, gdyby je opuścił złotodajny smyczek. Z tą mennicą byłem partyą wyśmienitą; gdybym ją utracił, spadłbym pomiędzy robaków, którym od gwiazd — wara! Więc ślub odłożyć do pory, w której muskuły mojej ręki zadecydują: król, albo cygan. Świat, rozumiejąc tę wielką prawdę, z góry już głosi, że nieszczęście moje będzie nożem, który odetnie odemnie kobietę kochającą i kochaną. Vox populi, vox Dei.
Ale zobaczymy jeszcze, jak z tem będzie. Jest tu jeszcze, oprócz ojca i świata, sędzia jeden, zapomniany, lecz najwyższy: serce Oktawii! O, to serce dziewicze, przeczyste, kochające, nie mnie tylko, ale wszystko, co dobre, prawdziwe i piękne, to serce anielskie, musi być także wiernem i musi być mężnem. Ono nie cofnie się przed przyszłością, która z pomiędzy sławy, bogactwa i mnie może obdarzyć je tylko mną! Jeżeli spotka mię to nieszczęście, którego samo przypuszczenie wtrąca istotę moją w konwulsye bólu i trwogi, jej ręka błogosławiona lać będzie na ból