Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

i trwogę balsamy kojące; jej miłość święta, bo wzniosła, sprawi cud: niemoc przemieni w moc niezłomną. Wykonywać nie mogąc, tworzyć będę. Muskuły ramienia uledz mogą atrofii, ale nie duch mój. Duch mój niewiadomego pochodzenia i końca, rozlany w całym mnie, śpiewny, twórczy, pozostanie żywym, jeżeli ty, Oktawio, pozostawisz w nim żywą wiarę w tę rzecz wielką, świętą, którą jest wielka i wierna miłość kobiety!

VI.

Od promieni zachodzącego słońca złocone ramy obrazów i źwierciadeł zapalały się gdzieniegdzie migotliwemi iskrami; obicie sprzętów rozlewało barwę turkusową dokoła ścian białych, skropionych gęstym deszczem złoceń. Pod słupem z różowego marmuru, na którym kapał kryształowemi soplami wielki świecznik pozłacany, stały sprzęciki z hebanu, fantazyjne, malutkie, pozłacane, wtulone w gęstwinę fikusów, jak gniazdko pary gruchającej. W salonie wielkim — kątek ustronny. Serce uderzyło mi z gwałtem, tamującym oddech, gdym od progu spojrzał na mebelki hebanowe pod słupem różowym. Wspomnienia związane z niemi rzuciły mi żar do twarzy i piersi.