małżeństwa jest mącona i psuta przemnóstwo pierwiastków szkodliwych, które wymienić i rozebrać można tylko w obszernym traktacie. Tu uwagę zwrócę tylko na jedno. Ludzie zawiązujący małżeństwo przystępują do tego aktu z myślami — balowemi. Do życia rodzinnego wstępują, jak do sali balowej. Ma tam być samo światło jarzące, sama muzyka czarująca, samo wesele i szczęście. Niestety życie stanowczo sprzeciwia się temu pojęciu i rozbija je na drzazgi. Bańka mydlana szczęścia doskonałego pęka, bo pęknąć musi w podmuchach naszej biednej ziemi i — pozostaje znowu sam tylko zawód, samo jedno cierpienie, nieszczęście. Czy to prawidłowe? Wcale nie. Czy z tych absolutów szczęścia i nieszczęścia nie można wypośrodkować czegoś, coby czyniło życie — pomimo jego smutnych konieczności, — nietylko znośnem, ale pełnem zadowoleń, będących dla nieuniknionych cierpień zbawiennem antydotum? Naturalnie, że tak; że wyrzekając się mirażu szczęścia doskonałego, można z żywiołów życia wypośrodkować znaczną sumę szlachetnych korzyści i trwałego zadowolenia. Jakim sposobem? Trzeba zapatrywać się na małżeństwo nietylko jako na źródło szczęścia, lecz także, jako na pole do spełnienia zadania bardzo wysokiego. Zadanie to posiada stron wiele, ale ja chcę dziś wskazać jedną tylko, mianowicie: wzajemne ulepszanie się, udoskonalanie się małżonków. Bo tu, jak wszędzie na ziemi, o doskonałości marzyć nie należy. Oblubieniec bywa zwykle dla oblubienicy ideałem wszystkich przymiotów dobrych i pięknych. Ale to złudzenie. Zawsze łuski z oczu spaść muszą i oczy dostrzedz braki, przywary, to i owo złe, albo niemiłe. Albo umysł, albo charakter, albo jedno i drugie, obejście się także, przy-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - O małżeństwie.djvu/02
Ta strona została uwierzytelniona.