zór białej lilii. Była białą i delikatną, z wielkiemi ciemnemi oczyma i dużym węzłem czarnych włosów z tyłu głowy. Wysmukłą kibić malowniczo opływał błękitny szlafroczek, z materyi taniej, ale bardzo ładnie zrobiony przez Kazię. Pan Zbigniew miał zgrabną postawę, śniadą cerę bruneta, ładne wąsiki, i co chwila próbował wspierać się łokciem o brzeg komody. Ale komoda była zbyt wysoka na ten użytek, i łokieć zsuwał się z niej nieprzezwyciężenie, co sprawiało panu Zbigniewowi dużą niedogodność. Więc, obrawszy sobie inną pozę, wyszeptywał przed narzeczoną obronę realizmu w poezyi prawie z takiem krasomówstwem, z jakiem dziś, w godzinach południowych, bronił przed sądem jednego fałszerza monety i dwóch podpalaczy.
Gdy umilkł, Klementyna z zamyśleniem wstrząsnęła śliczną główką i z kolei wyszeptała cały szereg imion, z których każde było argumentem wcale poważnym.
— Schiller, Byron, Wiktor Hugo, Mickiewicz, Słowacki...
Słowa rozmowy, jakkolwiek wymawiane z cicha, dolatywały uszu pań siedzących na kanapie. Pani Antonina zajaśniała, jak słońce.
— Słyszy pani, jakie to u nas rozmowy się prowadzą?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.